PFC Koncertowo : The Stone Roses
Kiedy cztery lata temu Stone Roses wrócili po prawie szesnastu latach na scenę, nie mogłem niestety pojechać do Manchesteru, czego do dziś sobie nie wybaczyłem. Niestety obowiązki i zawirowania w życiu osobistym sprawiły, że nie byłem w stanie tego przeskoczyć. Obiecałem sobie wówczas, że jeśli jeszcze kiedyś będą oni grać to nie odpuszczę i choćby nie wiem co pojawię się na koncercie w Manchesterze. Koniecznie w Manchesterze, bo tylko tam będzie można w stu procentach poczuć TEN klimat.
Wycieczka zaczęła się jednak nerwowo. Mgła na lotnisku w Gdańsku opóźniła lot o trzy godziny, a mało brakło byłby on odwołany. Nerwówka była ogromna, jednak udało się wylecieć. Z opóźnieniem dotarłem do Manchesteru, odebrałem bilety, wypiłem szybkie kilka piw i pocisnąłem na Etihad. Na centrum morze bucket hatów. W metrolinku przyśpiewki różnych klubów, od Leicester po Liverpool. Najgłośniejsi byli kibice lokalnego Man Utd, którzy co chwila wymieniali uprzejmości z kibicami z Anfield. Do niczego konkretnego jednak nie doszło. Nie to było celem dzisiejszego wieczoru. Im bliżej Etihad tym więcej bucket hatów, klasycznych originalsów i oczywiście sztandarowych marek Casualowych. Zarówno klasyki z lat 80 jak Elesse czy Fila jak i Stone Island czy C.P. COMPANY. Powiem szczerze, zdarzało mi się jeździć na mecze w Anglii, ale tak „kumatego” zbiorowiska jak na tym koncercie chyba nigdzie w Anglii nie można spotkać.
Kilka szybkich browarów przed stadionem City i trzeba było wchodzić. Przed TSR support grało jeszcze Public Enemy, czyli kolejna, może nawet lepiej znana w świecie klasyczna ekipa. Gatunek jedynie nieco inny. Chłopaki zeszli ze sceny i wszyscy wyczekiwali głównej atrakcji wieczoru.
Po kilkudziesięciu minutach na scenie pojawił się Ian Brown i tłum oszalał. Wszyscy na stadionie, czy to na płycie, czy na trybunach tańczyli, śpiewali, przybijali piątki i rzucali się sobie w ramiona. Każdy kawałek był zgodnie śpiewany przez kilkadziesiąt tysięcy gardeł. Wokół co chwile odpalane były race i świece dymne. Etihad w dzień meczu tak głośne (i pełne) nie było chyba nigdy, no może z wyjątkiem meczów derbowych. Nawet padający co chwilę deszcz nie był w stanie popsuć zabawy.
Zespół zagrał wszystkie klasyczne kawałki, jak również dwa nowo nagrane utwory. Standardowo zaczęli od „I Wanna Be Adored”, a skończyli na „I am the Ressurection”. W sumie koncert trwał ponad dwie godziny. Po wszystkim na niebie rozbłysnęły fajerwerki i wszyscy zgodnie śpiewając dalej piosenki opuścili stadion Man City.
Chyba już nic nie pozostało do dodania. Nigdy na pewno tego wieczoru nie zapomnę. Świetna zabawa i chyba trzeba to powiedzieć: koncert nie byłby tak zajebisty gdyby grali go w innym mieście. To musi być Manchester! Polecam.