Warning: A non-numeric value encountered in /home/pfcasuals/domains/pfcasuals.pl/public_html/blog/wp-content/plugins/lightbox-gallery/lightbox-gallery.php on line 570

PFC w Londynie

PFC w Londynie

Warning: A non-numeric value encountered in /home/pfcasuals/domains/pfcasuals.pl/public_html/blog/wp-content/plugins/lightbox-gallery/lightbox-gallery.php on line 570

Już jakiś czas temu część redakcji była z odwiedzinami w Londynie. Oto relacja z sierpniowego wyjazdu z mapką dla podróżujących z zaznaczonymi ciekawymi miejscami do odwiedzenia. Jako transport z lotnisk polecam busy National Express, nimi jedźcie na Victoria Coach Station, skąd traficie wszędzie. Poza sklepami zaznaczyłem również knajpy. Poza The Torch, które znajduje się w okolicach Wembley, zaznaczyłem knajpy z sieci Wetherspoons, bo moim zdaniem są najlepsze, jeśli chodzi o angielską kuchnię, czyli śniadania etc. (jeżeli ktoś preferuje McDonald’s czy KFC to jest ich tam mnóstwo i na pewno bez problemu je znajdzie). Polecam wydrukować sobie mapę metra. Stacje przy miejscach, które zaznaczyłem, widoczne są na mapce po przybliżeniu. Poniżej mapka i relacja.

Pomysł na wyjazd do Londynu pojawił się nagle, można by rzec z nikąd. Siedziałem na facebooku i nagle kolega zaproponował mi, że może załatwić bilety na mecz o Tarczę Wspólnoty na Wembley za 20 funtów. Jako że w Londynie byłem wcześniej tylko raz i to dość krótko przy okazji innego meczu, na który niestety nie udało mi się zdobyć wejściówki i musiałem obejść się smakiem, oglądając dumę Angoli tylko z zewnątrz, zgodziłem się bez wahania. Dodatkowy plus stanowiło to, że w Londynie mieszka dużo znajomych, z którymi dość długo się nie widziałem i mogą oni zapewnić darmowy nocleg, co z kolei zmniejszyło koszty podróży jedynie do wydatków na środki transportu oraz pieniędzy na zakupy czy picie i jedzenie na miejscu. Po załatwieniu urlopu w pracy byłem gotowy do podróży.

Podróż zacząłem naszym wspaniałym PKP w składzie, którym chyba jeszcze moi rodzice zdążyli przejechać się na kolonie do Rabki. Po ciekawej trzygodzinnej podróży, podczas której dotrzymujący mi towarzystwa ojciec z córką przy trzydziestostopniowym upale, zamknęli okna, gdy zasnąłem, bo jak się okazało „było im zimno”, dojechałem do Warszawy, gdzie też trzeba było spotkać się z wieloma przyjaciółmi. Po dwóch dniach imprezy dojechałem jakoś na Okęcie. Na miejscu oczywiście okazało się, że samolot ma godzinę opóźnienia, co trochę komplikowało mi sytuację, gdyż busa ze Stansted do Londynu miałem równo z ostatnim odjeżdżającym na miejsce mojego spoczynku metrem. Po wejściu do samolotu i zajęciu przeze mnie miejsca steward, który był Portugalczykiem albo Hiszpanem, starał się wydukać, że będzie następna godzina opóźnienia z powodu burzy i na ten czas mamy pozostać w samolocie. Posługując się przy tym angielskim w stylu „Kali jeść, Kali pić” (przez cały miesiąc były upały, a oczywiście kiedy gdzieś lecę, przychodzi burza – typowe). Godziny opóźnienia jednak nie było i po 15-20 minutach samolot wystartował. Oczywiście na metro się spóźniłem i musiałem kombinować z nocnymi busami, żeby dotrzeć do znajomych. Po przyjściu do rodaków na emigracji od razu padłem na pysk i poszedłem spać.

Następnego dnia w planach miałem tylko zwiedzanie Londynu i przy okazji wizytę w kilku sklepach. Nie będę tu pisał przewodnika po zabytkach Londynu albo opisywał, jakie wrażenia wywarł na mnie Big Ben czy Pałac Buckhingham. Loty są tanie, więc każdy może tam polecieć, skorzystać z Street View na Google Maps lub obejrzeć serial „Londyńczycy”.

Po obejrzeniu kilku atrakcji, wypiciu piwka z ziomkiem oraz zjedzeniu tradycyjnego angielskiego śniadanka w knajpie ruszyłem w kierunku SOHO. Celem mojej wizyty były głównie sklepy Stone Island oraz Weekend Offender. Wysiadłem z metra na Leicester Square (co okazało się moim błędem, bo bliżej było wysiąść na Picadilly Circus) i pieszo udałem się w poszukiwaniu Brewer Street. Tu muszę pochwalić Anglików, co 10 metrów jest mapka, na której można zobaczyć, w którym miejscu się aktualnie znajduje i sprawdzić, gdzie jest szukana ulica – nie polecam pytać miejscowych, nawet policjantów, bo nie wiem czy celowo, ale zawsze wprowadzają w błąd. Po kilku minutach marszu dotarłem na Brewer Street, gdzie znajduje się sklep Stone Island. Muszę przyznać, że sklep jest bardzo fajnie urządzony. Dużo w nim wolnej przestrzeni. W środku cztery stojaki z powieszonymi ciuchami tworzą kwadrat, do ścian przymocowane są za pomocą łańcucha półeczki, na których leżą akcesoria typu paski, torby itp. Na telebimie wyświetlany był co chwilę zwiastun zbliżającej się zimowej kolekcji. Jako że jeszcze była wyprzedaż, skorzystałem z odłożonych funduszy i zakupiłem sobie bluzę, po czym ruszyłem dalej. Na D’Arblay Street znajduje się sklep Weekend Offender. Sklep jest urządzony typowo w klimacie oddającym ducha marki – czyli wszystko na luzie, ale z fasonem. Przy wejściu siedzi facet, który co chwile pstryka komuś fotki ze swojego telefonu. Jak się potem okazało jego „ofiarami” są osoby, które ubierają się dość dziwnie i trafiają na oficjalny profil sklepu na facebooku jako wanker of the day. W środku było dużo ciuchów, ale muszę przyznać, że spodziewałem się raczej dużej wyprzedaży, żeby się w coś nowego zaopatrzyć. Niestety było tam drogo w porównaniu do rzeczy dostępnych w internecie np. w Ultrastreet czy na Zalando. Zamieniłem kilka słów z osobami w sklepie i ruszyłem z powrotem na miejsce spoczynku, żeby się przygotować przed planowanym wyjściem na miasto na imprezę. Fotki sklepów, które znajdują się w albumie znalazłem w internecie. Nie różnią się one zbytnio od tego, jak teraz wyglądają sklepy. W Stone Island jest tylko obecnie więcej stojaków, ale wystrój został identyczny. Wiem, że zabrzmi to jak najżałośniejsza wymówka, ale akurat w momencie gdy byłem na SOHO padł mi telefon.

Następnego dnia przyszła pora na odwiedziny świątyni futbolu, jak na swój stadion narodowy lubią mówić Anglicy. Wstałem rano, żeby odebrać bilety. Po wódce z dnia wcześniejszego jeszcze mocno szumiało mi w głowie, ale krótka drzemka w metrze pozwoliła to przezwyciężyć. Co stację coraz więcej kibiców Manchesteru United przysiadało się do wagonów. Wśród nich było widać poszczególnych fanów Wigan. Podróż przebiegała spokojnie, bez żadnych konfliktów, ale akurat w Anglii to norma. Zdziwiłem się jedynie, że jest tak cicho. Czasami ktoś zaczynał jakąś przyśpiewkę, ale była pociągnięta do trzech, czterech powtórzeń i kończyła się. Dwa lata wcześniej w metrze była mega impreza, czy to w wagonach, czy na stacjach, ale może też okazja i przeciwnik byli inni. Wysiadłem razem z resztą ludzi na stacji Wembley Park i udałem się do pubu The Torch opanowanego przez kibiców United. Odebrałem bilety, wypiłem szybkie piwko z kolegą, który nam je załatwił i chwilę odpocząłem. Z czasem zaczęło się pojawiać coraz więcej osób. Wśród nich wielu moich znajomych z Polski, z którymi postanowiłem pozostać już do końca dnia.

Towarzystwo było mieszane. Ludzie ubrani zarówno Casual, jak i w stroje w barwach i szaliki. W pubie już było ciekawiej niż w metrze. Co chwila jakieś przyśpiewki, śmiech i wszystko to, co w wyjazdach jest najlepsze. Patrząc na ciuchy było można zauważyć dużo Stone Island (niektórzy nosili bluzy bez patek) i Ma.Strum. Wyróżniały się oczywiście buty z City Series czy inne klasyki prosto z Size?. Kolesie w zimowych czapkach z C.P., Stone Island czy Paul&Sharl zwracali największą uwagę. Było wtedy ze 25 stopni, jeśli nie więcej, a oni byli w wełnianych czapkach i kurtkach zapiętych pod szyję.

 

Nadszedł czas meczu. Droga na Wembley jest naprawdę dobrze przygotowana. Przy stadionie nie ma żadnych bram, bez problemu można podejść pod same kołowrotki nawet w dzień meczu, nie posiadając wejściówki. Miałem przed oczami jak dwa lata wcześniej snułem się pod pomnikiem Bobby’ego Moore’a i starałem się załatwić bilet, żeby wejść do środka. Stadion już z zewnątrz robi ogromne wrażenie, a teraz w końcu mogłem się dowiedzieć jak jest w środku. Muszę przyznać, że naprawdę stadion jest piękny. Po wejściu na trybunę można zaniemówić. Pod trybuną oczywiście Angole piją browary, jedni śpiewają, inni jedzą. Meczu streszczał nie będę. Trybuny były nawet żywe, ale nikt tam nad tym nie panuje, więc poszczególne grupki śpiewają co innego, a to tworzy tylko bełkot. Coś jak Stadion Śląski na meczu kadry. W przerwie zszedłem z trybuny na piwko. Przy pianie zagadałem się z kilkoma osobami i nawet nie zauważyłem, że zaczyna się druga połowa. Nie zapomnieli jednak o tym powiadomić pracownicy Wembley, którzy na telewizorach wyświetlili komunikat „Your team is on the pitch”. Nie wiem czy coś takiego jest u nas, bo nigdy nie zwróciłem na to uwagi, ale rozśmieszyło mnie to, że trzeba niektórym przypominać, po co przyszli na stadion. Po meczu szybkie piwka pod Wembley, jakaś przekąska w budce pod stadionem i udałem się na zasłużony odpoczynek.

Resztę czasu w Londynie spędziłem na bzdetach i piciu piwa, więc niczego godnego uwagi już nie napiszę. Londyn jest naprawdę ładnym miastem, ale jeśli ktoś powie mi jeszcze raz, że nie lubi Warszawy czy Krakowa, bo są tam tłumy, to dostanie ode mnie „liścia na odmułkę” :). Po dwóch dniach przyszedł czas powrotu do Polski. Jako że akurat na ten termin Ryan Air podwyższył ceny biletów, leciałem przez Oslo, co pozwoliło mi zaoszczędzić jakieś 500 zł, a też długo między lotami czekać nie musiałem. Jeśli ktoś chce lecieć, to jeśli bilety z Polski są drogie polecam taką opcję.

Facebooktwitterby feather